Imperial Stout (tak tak, obecnie „Russian”
powoli odchodzi do lamusa) leżakowany w beczkach po irlandzkiej Whisky Port
Charlotte. Chmielony Saazem oraz Columbusem.
Port Charlotte to kolejna torfowa (słód
40ppm) Whisky z destylarni Bruichladdich. Nazwą nawiązuje do oddalonej o 2
kilometry Lochindaal Distillery (1829-1929 r.), nazywanej również Port
Charlotte. Na większą część blendu składają się destylaty leżakowane w beczkach
po Bourbonie, małą składową stanowią jednak te pochodzące z beczek po Sherry. Whisky
ta butelkowana jest zazwyczaj w mocy 50%ABV.
24°blg 11%ABV 10EBU Cena: 24zł (330ml) |
O dziwo
barwa zdaje mi się wyraźnie jaśniejszą niż w uprzednio pitej wersji tego piwa –
jest bowiem nie czarna, lecz mocno ciemnobrunatna. Piana milimetrowa, co mnie
akurat zupełnie nie dziwi.
W aromacie
mamy głównie pieczone, czerwone jabłko. Trofowość znalazła się dopiero na
drugim planie, jest jednak wyraźnie słodka i ciężkawa. Wraz z lepszym ogrzaniem
ujawnia się odrobina alkoholu, jest on jednak bardzo przyjemny, szlachetny.
Smak wypada
już dużo lepiej. Po pierwszych nutach paloności i gorzkiego kakao przychodzi
kolej na wędzoność. Żywcem przypomina ono dymiące ognisko, tudzież kominek.
Popiołowy posmak ciągnie się niemal bez końca, przy czym pozostawia genialną
suchość w ustach.
Piję to piwo
po raz trzeci i nadal nie przestaje mnie zaskakiwać. Tym razem całość poszła
zdecydowanie w drzewną stronę. Cieszy mnie to tym bardziej, że popiołowe nuty
są jednymi z mych ulubionych we wszelkiej maści Stoutach. W ładnie podanym
przez browar składzie nie znalazło się ani słowo na temat wędzonych słodów.
Jeśli zatem cały dymny charakter uzyskano wyłącznie beczką, to muszę szczerze
pogratulować. Świetna robota!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz