Strong Ale warzone z udziałem słodu wędzonego oraz syropu z agawy. Leżakowane w beczkach z Islay i Speyside. Niektóre beczki zawierały przyprawę Sal de Gusano (mielone, suszone robaki z agawy, sól i chili), bowiem założeniem było piwne odwzorowanie Mezcalu.

13,8%ABV 14IBU Cena: 47zł (330ml)

Wyglądem piwo przypomina mi gęste, mocarne Barleywine. Faktura robi wrażenie – nawet pojedyncze bąbelki CO2 unoszą się ku górze nadzwyczaj powoli. Piana jak można się było domyślać nie należy do zbytnio okazałych – zredukowała się w ciągu kilku minut do cieniutkiego krążka i w takiej formie przetrwała do końca nieśpiesznej degustacji.

Przeciekawie natomiast ma się sprawa aromatu. Pierwsze co zaatakowało me nozdrza to potężna owocowość przywodząca na myśl liczi, ale także w pewnym stopniu kojarząca się z agawą. Po chwili do głosu dochodzi jednak prześwietna apteka, jest jednak zaskakująco złożona i nie dominująca piwa. Całość dobrze zgrana, nie zdradzająca swej mocy. Nawet po ogrzaniu ciężko wyczuć procenty.

Smak? Wielkie WOW. Dopiero tu wychodzi całą potęga szkockiej wędzonki. Pod względem woltażu mamy tu nieco rozcieńczone whisky, nadal jednak przeokrutnie torfowe. Wszelkie szpitalne nuty bandaży i lizolu agresywnie atakują kubki smakowe, lecz szybko ustępują miejsca bogatym niuansom słodowym (lekko miodowym), suszonym owocom oraz tlącej się ściółce leśnej. Efektu rozgrzania przełyku nie uświadczyłem.

Fajny efekt daje też samo opakowanie, a dokładnie wypukła etykieta, można rzec 3D. Czy polecam Ship Wreck? Oczywiście że tak, lecz z jednym zastrzeżeniem – nawet po niego nie sięgajcie jeśli nie jesteście fanami wędzonek, a w szczególności torfu i tego co ze sobą niesie. Jeśli jednak te klimaty są Wam bliskie to koniecznie zapolujcie na butelkę, ta bowiem zaoferuje Wam ponad godzinną ucztę trunkiem, który z powodzeniem może konkurować z dobrymi szkockimi czy innymi Tequilami.