Tiramisu Stout – RIS z dodatkiem ekstraktów z migdałów, czekolady, kawy i wanilii, chmielony Cascade, Apollo oraz Saaz, leżakowany w beczkach po Bourbonie.

25,5°blg 10,5%ABV 55EBU Cena: 27zł (330ml)

Barwa jak przystało na Imperial Stout czarna, klarowna, jedynie w przewężeniu cydrowego szkła widoczne ciemnobrązowe przebłyski, rodem z naszych porterów. Piana żółtawa, niska, lecz obecna, redukująca się w kwadrans do cieniutkiego krążka. Lacing marny.

Aromat to niesamowicie intensywny mix pozornie nie pasujących do siebie składowych. Pojawiają się migdały, potężna wiśniowość która w połączeniu z ciemnymi słodami daje efekt taniej nalewki o „smaku” wiśnia-czekolada (ach, moja młodość!), jest też mocno kwasowa, owocowa kawa oraz słodka, ziemisto-muląca wanilia. Procenty zaskakująco obecne (miały pod czym się ukryć).

W smaku już większych zaskoczeń nie ma. Deserowa czekolada, kakao, stara, utleniona już Cherry, która pomimo swych lat potrafi podrapać podniebienie. Spodziewałem się większej słodyczy – odfermentowanie wskazywało na typowy deser w płynie. Spore ciało zostało skontrowane po prostu nieco szorstkimi procentami oraz nie mniej chropowatą, ciut taniczną beczką. Posmak ciekawie tłusty, przywodzący na myśl mój ulubiony szwajcarski Gruyère.

Nie pierwsze już lądujące w mych rękach piwa spod znaku holenderskiego wiatraka, które pomimo nie najwyższych not w rankingach, ujmuje mnie swą nietuzinkowością. Wraz ze wzrostem temperatury i natlenienia ujawnia coraz ciekawsze smaczki i otwiera się lepiej niż większość win. Świetna, typowo degustacyjna pozycja, nie koniecznie dla fanów klasycznych Barrel Aged.