Tego piwa nie chyba nie trzeba przedstawiać żadnemu beergeekowi. Jeden z potężniejszych, na pewno zaś najbardziej kultowy Russian Imperial Stout. Zaznaczam, że jest to moje trzecie podejście do tego piwa, pierwszy raz jednak próbuję wersji butelkowej (sporo czekała na swą kolej).

17%ABV Cena: 39zł

Po przelaniu do szkła oczom ukazuje się trunek o całkowicie nieprzejrzystej, smolistej barwie. Pomimo wysokiej zawartości alkoholu łatwo jest zbudować wysoką pianę, która opadając z wolna do cieniutkiego kożuszka pozostawia po sobie na ściankach mnóstwo lśniących koronek.

Jak pachnie taki mocarz? Nie ma co ukrywać, że alkohol gra tu jedną z pierwszoplanowych ról. Nie jest jednak nieprzyjemny, sprawia wrażenie wytwornego (brak nieprzyjemnych nut bimbrowych). Tuż za nim sporo deserowej czekolady oraz nieco kwaśnej nuty słodów palonych. Wraz z ogrzaniem ujawniają się ciemne owoce leśne oraz odrobina słodkiej wanilii.

Czas na ocenę organoleptyczną. Co tu dużo mówić – wszystkiego jest fest. Pełni, alkoholu, goryczki oraz paloności. Procenty „obojętności” choć z początku agresywne, po chwili zostają stłumione kawowo-kakaowym body. Wysycenie biorąc pod uwagę ramy stylu uznałbym za średnie. Aftertaste długi, wytrawny i niesamowicie wręcz owocowy (śliwki, wiśnie). O dziwo ten solidny mix całkiem nieźle się broni. Oczywiście jeśli jesteś fanem słodkich weizenów czy koźlaków to tego typu ostrość może Cię przytłoczyć.

Piwo nie należy ani do łagodnych, ani do łatwych w odbiorze. Jednak myślę, że każdy kto lubi mocne stouty czy portery powinien prędzej czy później zmierzyć się z tego typu piwem. Oczywiście nie jest to najlepszy RIS jaki miałem okazję pić, lecz trzeba powiedzieć wprost, że pewien poziom ekstraktu/alkoholu potrafi otworzyć oczy (tudzież kubki smakowe) na nowe smaki. Po prostu uważam, że Black jest takim piwnym „must be”. W Krakowie na kranach pojawia się jak nic raz do roku i raczej przy każdej okazji skuszę się choćby na „setkę” tego trunku.