Mikkeller – It’s Alive! (White Wine BA) 8%ABV

Cena: jedyne 33zł
Temperatura serwowania: ok. 8°C

Kolor: Barwa bardzo ciemnej miedzi, nieco wpada w rubinowy. Kojarzy mi się z kompotem. Klarowne.
Piana: Średnio obfita, za ta niesamowicie drobna. Opada powoli, przy czym pozostawia niesamowicie gęsty lacing na ściankach szklanki.
Zapach: Jest bardzo dziko od samego początku. Prym wiedzie silna kwaśność kojarząca się z kiszonką. W tle delikatny rozpuszczalnik oraz ocet winny. Dużo nut owocowych (jabłko, cytrusy). Wraz z ogrzaniem ujawnia się typowa nuta „stajenna”, nieco stęchła – bardzo przyjemna.
Smak: Spodziewałem się mocnego „kwacha”. Zostałem jednak nieźle zaskoczony. Baza okazała się mieszanką owoców z delikatnym karmelem. Masa dzikich smaczków, których pochodzenie ciężko jednoznacznie stwierdzić (drożdże czy leżakowanie w beczce?). Chmiel praktycznie nie występuje, a obecna goryczka wydaje się bardziej pochodzić od leżakowania w beczce (podobna do tej znanej ze skórki serów pleśniowych). Na finiszu wyraźne smaczki taniny oraz skóry.
Wysycenie: Na średnim poziomie. Przede wszystkim urzekło mnie swoją drobnością (musowanie).
Opakowanie: Etykietka bardzo prosta w formie, średniej urody. Pod sreberkiem goły kapsel, którego z wrażenia zapomniałem umieścić na zdjęciu.
Komentarz: Pierwsze skojarzenie jakie przyszło mi na myśl to Duke of Flanders z Szałpiw. Po namyśle stwierdzam, że w It’s Alive! Jest znacznie więcej dzikości, szczególnie w aromacie. Pomimo tego piwo nie jest w najmniejszym stopniu przesadzone. Niesamowicie bogate i kompleksowe. W trakcie degustacji stopniowo odkrywa swoje oblicze i pozwala się cieszyć wszelkimi niuansami przez długi czas. Do tego pomimo całkiem sporej zawartości alkoholu jest niesamowicie rześkie i pijalne. Pozycja obowiązkowa dla każdego entuzjasty piw dzikich.