Jest to czysty (nieblendowany) Lamik mający w trakcie butelkowania 14 miesięcy.

5,5%ABV Cena: 24zł

Zaczynając od barwy, piwo jest ciemnozłote, niemalże wpada w pomarańcz oraz charakteryzuje się idealną wręcz klarownością. Piana jest zaskakująco niska i nietrwała. Nie pozostawia również po sobie właściwie żadnych koronek na szkle.

Aromat jednakże wynagradza początkowy niedosyt. Ze szkła unosi się mnóstwo nut dzikich, skóry, zboża, białego wina oraz typowo belgijskiej brzoskwini. Całość dopełniona jest solidną kwaśnością. Po ogrzaniu piwo otwiera się jeszcze bardziej oddając nieco zbutwiałego drewna oraz lekką przyprawowość typową dla saisonów.

W smaku spotkało mnie małe, aczkolwiek bardzo pozytywne zaskoczenie. Mianowicie spodziewałem się potężnego wręcz kwacha, który wykręci moje kubki smakowe. W zamian za to otrzymałem trunek delikatnie kwaskowy, jednak po brzegi naładowany dzikością. Skóra, ser pleśniowy, lekka stęchlizna oraz tanina zdominowały całość. Z tyłu ukryła się jeszcze odrobina zbożowości a także nawet cień karmelu. Goryczka chmielowa praktycznie nie istnieje, co w tego typu piwach nie dziwi. Wysycenie pomimo, że spore, wydaje się być bardzo gładkie. Alkoholu oczywiście brak.

Nie będę ukrywał, że piwo mnie oczarowało. Uwielbiam tego typu dysonanse – mnogość aromatów i smaków pozwala na powolne rozkoszowanie się trunkiem, obłędna pijalność i efekt orzeźwienia z kolei mówią nam „wypij mnie duszkiem”. Właśnie te degustacyjne dylematy sprawiają mi najwięcej radości i piwa je wywołujące zapadają mi w pamięć na bardzo długo. Absolutna czołówka piw fermentowanych spontanicznie jakie miałem do tej pory okazję degustować.