Barleywine leżakowane przez 20 miesięcy w beczkach po Oloroso (odmiana Sherry poddana kontaktowi z tlenem w celu osiągnięcia ciemniejszej barwy oraz głębszego smaku).

12%ABV Cena: 28zł (330ml)

Ciężka do wytworzenia piana o beznadziejnej wręcz trwałości. Barwa bardzo ciemnej miedzi.

W aromacie dominują czerwone jabłka. Niestety ich ilość oraz intensywność wcale nie wskazują na zamierzony efekt, lecz raczej wadę (kapronian etylu?). Dopiero na dalszym planie można się doszukać nut miodu, suszonych owoców oraz lekko palonego karmelu.
Oczywiście alkohol nie został całkowicie zamaskowany, lecz na szczęście ten obecny jest całkiem przyjemny (Sherry).

Smak przywitał mnie małym zaskoczeniem w postaci wyraźnej kwasowości, która w połączeniu z beczkowymi taninami dała efekt kojarzący się z lekko tylko przefermentowanym moszczem winnym. Pomimo swej mocy body sprawia wrażenie wytrawnego, pikantnie alkoholowego. Tychże procentów wcale nie maskowano, wręcz przeciwnie – zupełnie jak przy Ostatniej Wieczerzy każdy z dwunastki jest obecny.

Nadzwyczaj ciekawa pozycja, gdyż pomimo ewidentnych niedociągnięć nadal ma się ochotę brać kolejny łyk. Właściwie próbując oceniać je w ślepym teście zapewne obstawiłbym, że mam od czynienia z blendem miodu pitnego oraz wina (o dziwo prędzej Bordeaux niż jakiegokolwiek Sherry). Choć technicznie rzecz biorąc jest to najsłabsze piwo z serii Avant-Garde jakie do tej pory piłem, to przyznać muszę, że zapamiętam je z pewnością w pozytywnym świetle.

Podczas degustacji tegoż piwa nasunęło mi się kilka przemyśleń. Czy piwo w pewnym stopniu wadliwe może mi smakować? Tak wiem, zaraz usłyszę, że przecież ponad 90% rynku to piwa w jakimś stopniu wadliwe, że pewne wady (dwuacetyl, skunks) są przez co poniektórych wręcz poszukiwane itd. Ja jednak pomimo braku certyfikatu sędziowskiego postrzegam się jako osobę co nieco z piwem obeznaną, wyłapującą podstawowe wady i dość łatwo umiejącą wskazać co w danej pozycji nie gra.
Rozum nakazywałby mi orzec „wada dyskwalifikująca” lub „spore odstępstwo od ram stylu”. Ciągle jednak staram się oceniać piwo w sposób możliwie konsumencki, biorący pod uwagę moje własne upodobania jak popiół, ponadprzeciętne dawki tanin czy też czysto cytrynowa kwaśność. Właśnie takie podejście powstrzymuje mnie przed certyfikowaniem w jakikolwiek sposób mych zdolności sensorycznych. Prawdopodobnie odczuwałbym wtedy znaczną presję oceny piwa w sposób typowy dla konkursów piwnych, nie zaś luźnej degustacji.

Nasuwający się wniosek jest następujący: pomimo wyraźnie wyczuwalnej wady niejednokrotnie piwa jednak mogą zyskać moje uznanie, czego doskonałym przykładem jest właśnie powyższe Barleywine.