Nadzwyczaj mocarne nawet jak na ramy stylu Belgian Golden Strond Ale. Chmielenie jednak całkiem nowofalowe – użyto Amarillo, Chinook i Simcoe.

11%ABV 70IBU Cena: 24zł (330ml)

Wyglądem piwo w sumie nie reprezentuje niczego nadzwyczajnego – ot klasyczna, pomarańczowa barwa o wyraźnym zamgleniu oraz niemalże śnieżnobiała piana charakteryzująca się średnią, lecz przyzwoitą trwałością. Na plus spora ilość niemalże koniakowskich koronek.

Aromat nie pozostawia złudzeń, że w szkle mamy rasowego „belga”. Sporo gruszek i brzoskwiń, nie brak także kwiatów czy fenolowych przypraw (dominuje ziele angielskie). Amerykańskie chwasty wniosły jednak wyraźną nutę cytrusów w postaci słodkiej, przejrzałej wręcz pomarańczy. Najbardziej zaskakuje jednak alkohol – oczywiście nie grzałem zbytnio BGSA, lecz doszukać się procentów łatwo nie było.

Równie kompleksowo wypada smak. Poza absolutną klasyką tegoż stylu powracają cytrusy – tym razem jednak ze zdwojoną mocą, przypominając kwaskowe mandarynki. Lepiej zaznaczony woltaż powoli rozgrzewa, lecz pomimo tego do końca degustacji pozostaje przyjemnym.

Picie typowej „belgii” było dla mnie wstępem do picia piw craftowych, od tego zaczynałem w okolicach 2006 roku. Miałem też krótki okres fascynacji warzeniem tychże stylów. Obecnie w napływie wszelakich leżaków, srajp i dziwnych dodatków łapię się na tym, że klasykę niejednokrotnie nazywam nudą i niechętnie po nią sięgam. Nowy Avant solidnie mi przypomniał, iż z pozoru niezbyt ciekawy styl możne niejednokrotnie zaskoczyć, a wariacje na jego temat potrafią ujmować swą subtelnością i balansem. Naparbier kolejny raz stanął na wysokości zadania.