To Øl – Brewberry No. 3 9,8%ABV

Cena: 19zł
Temperatura serwowania: okolice 10°C

Kolor: Typowa, lekko zamglona, opalizująca miedź.
Piana: Tu także jest dość standardowo jak na bardzo mocne IPA – tworzy się ładna, z czasem jednak opada do cieniutkiej warstewki. Lacing bardzo lepki.
Zapach: Ziołowe aromaty chmielowe, odrobina owoców tropikalnych oraz niestety spora dawka miodu. Delikatny alkohol stara się nieco zrównoważyć słodycz, jednak całość zbytnio zbliża się do ulepka.
Smak: Tutaj już udało się osiągnąć nieco lepszy balans pomiędzy goryczką a treściwością piwa. Nadal niestety nie pojawia się cytrusowa rześkość czy też lupulinowa żywiczność (dominuje ziołowość). Zastosowane odmiany chmielu to Mosaic oraz Mandarina Bavaria – to nieco tłumaczy mój sceptycyzm – obu nie darzę zbytnią sympatią. Alkohol nieco daje się we znaki solidnie rozgrzewając (a nawet lekko piekąc) przełyk.
Wysycenie: Znów będę marudził – według mnie jest wyraźnie zbyt niskie co tylko potęguje odczucie ciężkości w ustach.
Opakowanie: Etykieta jak zwykle w dość specyficznym (psychodelicznym?) klimacie, tym razem nie podoba mi się. Kapselek wyraźnie trąci biedą znaną z piw domowych.
Komentarz: Piwo powstało specjalnie dla francuskiego wielokranu (stąd nazwa). Na nieszczęście dopatrzyłem się w nim sporo niedociągnięć. Największą wadą jest jednak to, że jak na degustacyjne DIPA zbyt mało w nim wrażeń smakowych, zaś w porównaniu do obłędnie pijalnych amerykańskich interpretacji stylu brakuje mu rześkości. Osobiście drugi raz bym się nie skusił.