Ostatnia już z degustowanych przeze mnie wersji topowego piwa od Teo Musso. Tym razem specjalnie utlenione piwo miało okazję poleżakować przez pełne12 miesięcy w beczkach po mocno torfowej, szkockiej Whisky prosto z Islay.
36°blg 14%ABV 13IBU Cena: jakieś 115zł (500ml)
Kolorem trunek nie różni się zbytnio od swoich poprzedników – bardzo ciemna, wpadająca w brąz miedź mieniąca się mnóstwem refleksów w odcieniu starego złota. To tego idealna klarowność, całkowity brak jakichkolwiek śladów piany oraz widoczna gołym okiem oleista faktura lgnąca niemal do ścianek szkła.
Pierwsze co uderzyło mnie w aromacie to zdecydowanie wyraźniejsza względem poprzednich wersji nuta alkoholowa. Nie jest jednak agresywna, sprawia wrażenie szlachetnej, można się nią upajać dłuższą chwilę. Na drugim planie usadowiły się owoce ewidentnie suszone w dymie. Oczywiście wraz z ogrzaniem ujawnia się lekka miodowość, lecz w najmniejszym stopniu nie burzyła harmonii całokształtu.
W smaku również doszukałem się sporych różnic. Przede wszystkim udało się oddać charakter Whisky – słodycz, wędzenie oraz mnóstwo mokrego drewna. Owocowość znów kojarzy się ze świątecznym kompotem. Aftertaste określiłbym jako jeden z najdłuższych z jakimi miałem do czynienia – wypicie tego piwa w trakcie godziny uznałbym za zbytni pośpiech.
Ciężko mi jednoznacznie stwierdzić które Xyauyù smakowało mi najbardziej. Pod względem ilości pojawiających się niuansów obstawiałbym Kentucky. Fumé jednak pomimo swej agresywności, a może właśnie dzięki niej chyba najbardziej odpowiadało moim wyobrażeniom na temat tak nietypowego trunku. Nasuwa mi się jeszcze jeden wniosek: piwa te są na tyle złożone, że różnice pomiędzy poszczególnymi wersjami potrafią się dziać jedynie w posmaku lub retronosowo. Nie warto się więc z nimi spieszyć jeśli nie czujemy się sensorycznie gotowi na tego typu trunki. Lepiej poczekać, poświęcić ten czas na picie „typowych” Barleywine (także w wersjach BA). Myślę, że takie przygotowanie oszczędzi Wam wielu rozczarowań.