Najzwyklejszy w świecie Imperial Stout podkręcony jedynie ziarnami kakaowca.

10%ABV Cena: 23zł

Piwo z początku robi wrażenie nieprzejrzystego, dopiero pod koniec degustacji można zauważyć niezłą klarowność. Orzechowa dość zbita piana redukuje się do grubego krążka dopiero gdzieś w połowie degustacji.

O dziwo aromat z butelki zupełnie się różni od tego wyniuchanego ze szkła. Butelka daje całkiem przyjemnym Bourbonem. W szklance natomiast dominuje niestety zielone jabłko. Na drugim planie odrobina miodowego utlenienia oraz subtelny alkohol. Cała typowa dla stylu paloność została niemalże kompletnie zredukowana.

W smaku uderza potężna wytrawność oraz niewiele mniejsza, wyraźnie słodowa kwaśność. Nie dziwi więc bardzo lekka, w odniesieniu do ram stylu wręcz wodnista faktura. Wyraźnie rozgrzewające przełyk procenty niestety nie poprawiają sytuacji. Przyzwoitą normę trzyma jedynie wysycenie – jest bardzo niskie i miękkie.

Podsumowanie zaskoczeniem nie będzie. Dość rzadko trafiam na tego typu wypusty w wykonaniu „złego brata”, lecz tym razem jest to zdecydowanie średniak, w dodatku z wadami. Z dobrego serca tym razem odpuszczę sobie uwagi i porównania do przedstawicieli tegoż stylu na naszej rodzimej scenie, lecz pomimo wszystkiego pijałem gorsze RISy.