Coś pomiędzy Barleywine a Strong Ale, zastosowano dodatek ziaren kakao, wanilii oraz skórki pomarańczowej, zaś całość przeleżakowano w beczce po Rumie.

12,5%ABV Cena: 36zł (375ml)

W szkle trunek przedstawia się jako brunatno-brązowa, mocno zmętniona od luźnego osadu na dnie butelki ciecz. Piana niemalże nie występuje – opada w oka mgnieniu właściwie do zera.

Aromat to połączenie ciemnego miodu (gryczanego) z mocnym suszem owocowym przypominającym nieco kompot wigilijny. Całość uzupełniona pieczonym, karmelizowanym lekko jabłkiem. Pomimo wysokiej zawartości procentów, są one niemalże niewyczuwalne.

Po pierwszym łyku smak wydaje się idealnym odzwierciedleniem tego co odnalazłem w całej gamie aromatów. Z czasem jednak ujawniają się subtelne niuanse, takie jak mokre drewno, czy też szczypta wanilii (wytrawnej). Cała przyprawowość jest tak lekka, że ciężko jednoznacznie stwierdzić czy minimalna ostrość pochodzi od przypraw, czy też świetnie przecież zamaskowanego alkoholu.

Ciężkie do podsumowania piwo. Z pewnością nie jest to TOPowa pozycja jednego z najlepszych amerykańskich browarów. Oczekując mocnego wpływu dodatków można się nie lada zawieść. Mnie jednak najbardziej zauroczył doskonały balans pomiędzy wszystkimi składowymi. To jedna z najbardziej poszukiwanych przeze mnie cech w piwie, więc degustację Santo Ron Diego zaliczam do tych jak najbardziej udanych.