Zebrało mi się kilka puszeczek z duńskiego To Øl, prezentujących tak niemalże pełen przekrój piwnych stylów, jak i dodatków. Stwierdziłem zatem, że polecą w jednym zestawieniu, wszystkie pite w zbliżonej temperaturze z całkiem przyzwoitego sensorycznie szkła od Luigi Bormioli.
Do dzieła zatem!
Mr. White 2018 Edition – New England Grisette, a właściwie Saison z dodatkiem białych winogron
5%ABV Cena: 19zł (500ml)
Typowy dla stylu złotawy pomarańcz, nieco zamglony, w czym upatrywałbym zaklasyfikowanie go jako New England. Śnieżnobiała piana zgrabnie oblepia ścianki szkła.
Aromat to połączenie nut cytrusowych (cytryna, pomarańcz) oraz zbożowo-ziemistych. Wraz z ogrzaniem pojawia się perfumowość oraz słodkie landrynki.
W smaku mamy niemalże klasykę stylu. Sporo mokrego siana, suchego drewna, słodkawego biszkoptu. Pojawia się także odrobinę ściągająca kubki smakowe zestowość.
Historycznie Grisette to taki lekki, pszeniczny Saison i trzeba przyznać, że Mr. White wpisuje się w ramy tego stylu wyśmienicie. Niestety dodatek winogron poza prawdopodobnym uwytrawnieniem piwa niczego nie wniósł. Pomimo tego piwo zdecydowanie godne polecenia, szczególnie fanom mniej oczywistej „Belgii”.
Mr. Pink 2018 Edition – New England IPA z dodatkiem buraków
6%ABV Cena: 21zł (500ml)
Wygląd piwa robi spore wrażenie – jednorodnie zmętniony, ciemny róż wpadający w fiolet, z lekko zabarwioną, drobną, acz niezbyt trwałą pianą.
W aromacie sporo soczystych cytrusów – pomarańcze, czerwone grejpfruty, marakuja, liczi. Nut buraczanych, czy też alkoholowych właściwie brak. Ot klasyczna chmielowa bomba.
Smak nie mniej owocowy. Tu jednak poza wszelakimi tropikami delikatnie daje znać o sobie szorstkawy granulat oraz burak – wnosi typową dla siebie pikantność (na szczęście na odpowiednio niskim poziomie). Całość dość dobrze zgrana, zachowująca balans słodowo-goryczkowy.
Piwo przede wszystkim ciekawe wizualnie. Jednak całej reszcie trudno zarzucić jakąś specjalną niepoprawność. No może poza jednym… uważajcie, tym piwem można się nieźle poplamić!
Mr. Orange 2018 Edition – Imperial (Wheat) IPA z papają, mango, morelą, pomarańczą i zestem
9%ABV Cena: 24zł (500ml)
Ciemnopomarańczowa barwa przypuszczalnie pochodzi od wysokiego ekstraktu, zaś jednorodne zmętnienie od dodatku owoców (tu obstawiam zastosowanie pulpy).
Pachnie całkiem przyjemnie – pomarańcze, grejpfruty, limonki oraz oczywiście nierozerwalnie związany z nimi zest. Cieszy dobrze zakamuflowany alkohol, frapuje natomiast lekko dość dziwna mleczność w tle.
W smaku owoce są już mocno wyczuwalne. Głównie za sprawą wnoszonej przez nie kwasowości. Nie brak jednak obowiązkowej dla stylu goryczki o żywiczno-ziołowym charakterze.
Całkiem udane połączenie na pozór ciężkiego piwa z rześkością owoców. Nie brak cech typowych dla DIPA, a z drugiej strony nie wieje lekko już opatrzoną klasyką. Ostrzegam jednak – szybkie gaszenie nim pragnienia w ciepły dzień może skutecznie zgasić… nas 😉
Mr. Blue 2018 Edition – Imperial Berliner Weisse z jeżynami, aronią, jagodami acai i czarną porzeczką. #20 w TOP50 (RateBeer)
9%ABV Cena: 24zł (500ml)
Kolor ciemnoczerwony, rubinowy wręcz, lecz wyraźnie zamglony. Sama zaś faktura przy nalewaniu sprawia wrażenie gęstej. Początkowo wysoka, różowawa i drobna piana, z czasem opada do kilkumilimetrowej warstewki, pozostawiając po sobie zgrabny lacing.
W aromacie ciężki do sprecyzowania owocowy mix, któremu najbliżej chyba do malin. Poza nim wyraźne żelazo oraz zielone liście – może to taniczność aronii wniosła taki efekt. Alkoholu brak.
Pierwsze łyki przynoszą przyjemne słodko-kwaśne nuty. Sporo owoców leśnych, dojrzałych wiśni i żurawiny (tu przypominają mi się owocowe kisiele z dzieciństwa). Całość dobrze ze sobą współgra, choć dla mnie mogła by być mniej słodka. Także tu ciężko doszukać się jakichkolwiek procentów.
Chyba najbardziej odjechane z przetestowanych do tej pory, a przy tym równie zdradzieckie w swej pozornej lekkości co poprzednik. Nie potrafię się zgodzić co do tak wysokich not w kategorii samego stylu, acz jako owocówka trzeba przyznać, że jest to prawdziwy sztos.
Mr. Blonde 2018 Edition – Gose warzone z wanilią, brzoskwinia i maliną
4,5%ABV Cena: 21zł (500ml)
Bardzo fajna prezencja w szkle – idealnie łososiowa barwa to niezbyt często spotykany przeze mnie widok podczas degustacji. Bieluteńka piana redukuje się do niewielkiego krążka w kilka minut, na szczęście ochoczo klei się do ścianek szkła.
W zapachu wyczuwam nuty owocowo-morskie. Jest nieco cukierkowo i mlecznie, lecz nadal rześko i lekko. Malina jako owoc wnoszący wiele już przy małym dodatku wysuwa się na pierwszy plan.
Smak to połączenie lemoniadowej lekkości z subtelną mineralnością, surowym ciastem, wytrawną, wręcz lekko taniczną zbożowością oraz delikatną waniliną. Dobrze udało się złapać balans pomiędzy kwaśnością, a dodatkiem soli, co wbrew pozorom łatwą sprawą nie jest.
Przyjemna, typowo letnia pozycja, którą śmiało można popijać z literatki wraz z lodem, kawałkami cytrusów, czy też innej mięty. Dodatek owoców nadzwyczaj stonowany, acz wyczuwalny i jak najbardziej na miejscu. Kompletnie nie dziwią mnie zatem wysokie noty beergeeków.
Mr. Brown 2018 Edition – Imperial Stout warzony z kawą, leżakowany z drewnem cedrowym oraz płatkami koniakowymi
10%ABV Cena: 24zł (500ml)
Barwa ciemnobrunatna, zdecydowanie nie całkowicie czarna. Beżowa, orzechowa piana o całkiem przyzwoitej jak na woltaż trwałości, estetycznie oblepia szkło.
Aromat głównie kawowy, kojarzący się z wytrawnym espresso. Nie brak orzechów włoskich, pistacji, deserowej czekolady, marcepanu i słodkawego kokosa. W tle nieco butwiejącego drewna oraz łagodnego tytoniu. Koniakowy alkohol obecny w całkiem szlachetnej formie.
W smaku otrzymujemy solidną dawkę gorzkiego kakao, migdałów, karmelu i pralin. Woltaż daje znać o sobie w dość chropowaty sposób – szczególnie w połączeniu z wyraźnie palonym posmakiem. Całość tworzy jednak nadzwyczaj dobrze dobraną mieszankę.
Całkiem przyjemna i zdecydowanie warta swej ceny, choć wymagająca nieco dłuższego poleżakowania pozycja. Najbardziej cieszy nie przesadzony dodatek dębiny i cedru. Ten ostatni wnosi jedynie subtelne nuty przyprawowo-kadzidłowe, kojarzące się z humidorem, a co za tym idzie z dobrym cygarem. Obstawiam, że czas będzie mu sprzyjał.
1 Ton of … Lingonberries – Kwach z borówką brusznicą.
8%ABV Cena: 27zł (500ml)
Mocno czerwony, przypominający domowy kompot kolorek oraz delikatna opalizacja prezentują się całkiem przyzwoicie. Również lekko różowa, lśniąca piana pozytywnie zaskakuje tak swą objętością, jak i trwałością, czy też lepkością.
Sam aromat nieco ubogi – ot połączenie kwaskowej owocowości oraz słodkawej, mlecznej landrynki.
Zdecydowanie ciekawiej prezentuje się kwestia smaku. Mamy tu wyraźną, lecz przyjemnie krótką kwaskowość, przeciekawą taniczną wytrawność kojarzącą mi się z aronią, czy też migdałową pestkę. Nie brak też słodkawej wiśni, ciemnych winogron i czerwonej porzeczki. Do powyższej gamy atutów dodałbym jeszcze idealne, podwyższone wysycenie oraz kompletny brak alkoholu.
Świetna owocówka! Słodko-kwaskowa, lekko ściągająca, rześka i obłędnie pijalna a przy tym nie mniej ciekawa pod kątem degustacyjnym. Piwo zdecydowanie warte swej nie najniższej przecież ceny.
#YOLOmælk – Imperial Milk Stout warzony z dodatkiem kawioru, fermentowany drożdżami szampańskimi
14%ABV Cena: 32zł (500ml)
Barwa nieprzenikniona, smoliście czarna. Pod koniec degustacji można jednak zauważyć całkiem niezłą klarowność. Beżowa piana utrzymuje się zaskakująco długo, przy czym delikatnie koronkuje na szkle.
Bogactwo i intensywność aromatu stoją na wysokim poziomie. Słodkawe nuty deserowe w postaci kakao, suszonych owoców, kandyzowanej wiśni i mlecznej kawy, zostały zestawione ze szlachetnym alkoholem oraz przyjemną, wyraźnie drzewną palonością.
Smak urzeka idealnym balansem pomiędzy laktozową pełnią, chropowatym charakterem słodów palonych oraz subtelnie rozgrzewającymi procentami. Jest gładko i miękko, choć wcale nie tak wyklejająco jak się jeszcze przed spróbowaniem spodziewałem.
Oczywiście dodatek kawioru oraz zastosowanie drożdży szampańskich to bardziej kwestia marketingowa, niż istotny zamysł piwowarski (no może poza głębszym odfermentowaniem i lepszą tolerancją na woltaż). Piwu jednak zdecydowanie na złe to nie wyszło. #YOLOmælk to świetny klasyk wśród tych mocniejszych interpretacji stylu. Półlitrowa pucha o dziwo nie zmęczyła mnie w najmniejszym stopniu, znikając ze szkła w niespełna trzy kwadransy.
Reasumując – wszytkie piwa „dały darę”, okazały się całkiem ciekawe i zapewniły mi dwa wieczory dobrej degustacji. Myślę, że pomimo ceny (łącznie trzeba wybulić prawie dwie stówki) warto pokusić się o taki set, tym bardziej, że można go budżetowo zrobić w kilka osób.