Do “klasycznego” Blacka podchodzę czwarty raz. Co mnie przekonało? Ano kolejna zmiana receptury, a co za tym idzie woltażu. Co ciekawe tym razem w dół o niemal 2%. Jako, że w me ręce wpadł także egzemplarz leżakowany w beczce po Tequili oraz Whisky, decyzja była więc nadzwyczaj prosta – test porównawczy. Zaczynam więc od wersji słabszej.

15,7%ABV Cena: 39zł (375ml)

Zdziwił mnie lekko niemalże całkowity brak piany – zapamiętałem Blacka jako piwo nie z potężną, ale na pewno jednak obecną i dość trwałą pianą (tu zaś udało się stworzyć jedynie niski krążek). Barwa to niemal tytułowa czerń, zdecydowanie klarowna.

Kolejne zaskoczenie przyszło wraz z aromatem. Piwo po prostu powala potęgą kawowości. Zupełnie niczym solidny kawowy cupping – jest kwaśność, zieloność, trochę nut owocowo-drzewnych. Na dalszym planie ziemistość oraz kropla sosu sojowego. Alkohol lekki, przyjemny.

W smaku otrzymałem kawową kontynuację. Wyraźna kwaśność słodów palonych fajnie przeplata się z nutami ciemnych owoców (jeżyn). Z czasem do głosu dochodzą nieco ściągające taniny oraz efekt rozgrzania przełyku na naprawdę niskim poziomie.

Przejdźmy zatem do edycji mocniejszej, leżakowanej w beczkach. Nad Tequilą rozwodzić się nie będę, lecz wspomnę słówko na temat samego Speyside. Jest to Single Malt Whiskey wytwarzane w północno-wschodniej części Szkocji, przez blisko 50 destylarni. Charakteryzuje się łagodnością oraz stosunkowo niskim profilem torfowym.

18,8%ABV Cena: w zależności od źródła ~60-80zł

Druga wersja również powitała mnie małym zaskoczeniem. Ano pomimo wyższego woltażu jest zdecydowanie jaśniejsza, przypominając nieco ciemne interpretacje English Barleywine. Czyżby mikkellerowy twór wraz z leżakowaniem strącał kolor? Także tu ciężko coś zarzucić klarowności, o pianie zaś nie wspominam – nie mam jej za złe, iż nie miała ochoty zagościć w tym mocarzu.

Aromat nie pozostawia złudzeń, że mamy do czynienia z trunkiem leżakowanym w drewnie. Pojawia się wręcz klasyka w składzie kokos, wanilia, mokre drewno. Całość bardzo złożona, ewoluująca w trakcie degustacji, a przy tym ani odrobinę nie przytłoczona nadmiernym alkoholem.

Odparowujące procenty czuć dopiero w smaku. Nadal jednak jest to jeden z najlepiej wkomponowanych w piwo woltaży, jakie miałem okazję degustować – większość naszych porterów bałtyckich okazuje się pod tym względem znacznie agresywniejsza. Leżakowanie nadało nut drzewnych, winnych, a nawet owocowego suszu. Na finiszu pojawia się szczypta ziołowości, prawdopodobnie pochodząca od Tequili. Całość idealnie wyklejająca, pełna, a przy tym nie przesłodzona w mulący sposób. Jednym słowem cudo warte wydania całkiem niemałych pieniędzy.

Bez wątpienia oba piwa okazały się jednymi z najciekawszych i najbardziej szlachetnych jakie miałem okazję spróbować. Oba właściwie też przyniosły to, czego się nie spodziewałem. Wersja słabsza to istna bomba kawowa, zaś edycja Tequila & Speyside jest zaskakująco delikatna i gładka jak na swą moc. Bardzo się cieszę, że dałem Blackowi kolejną szansę, gdyż ostatnio pita przeze mnie wersja 17%ABV pomimo dość długiego leżakowania była nader agresywną. Teraz pozostaje mi czekać na degustacje kolejnych beczkowych (i nie) wersji tegoż kultowego już trunku.