Jest to po prostu Barleywine leżakowane przez 15 miesięcy w beczkach po czerwonym winie (Señorío de Otazu).

12%ABV Cena: 17zł

Barwa tak ciemnej miedzi, że właściwie podpada już pod krwisty rubin. Wytworzenie piany graniczy niemalże z cudem. Nikły jej krążek utrzymuje się jednak poprzez całą degustację, ba nawet skromny lacing się pojawia.

Aromat nie pozostawia żadnych złudzeń – to z pewnością BW leżakowane w drewnie. Solidny karmel oraz mnóstwo owoców (wiśnie, jeżyny). Im cieplej tym więcej suszonych bakalii. Beczka nadała głównie nut mokrego ,zbutwiałego drewna, skóry. Alkohol delikatny, sprawia wrażenie owocowej nalewki (coś w style nieco utlenionej Cherry). Pod koniec na jaw wyszło nieco rozpuszczalnika.

Smak to po prostu bajka. Z jednej strony potężna pełnia, trunek po prostu wykleja każdy zakamarek ust. Wcale jednak nie jest tak słodko jak się z początku wydaje. Karmelowość jest zaskakująco wytrawna a alkohol dobrze kontruje słodowość. Wpływ beczki jest jeszcze wyraźniejszy niż w zapachu. Nie brak nut pleśniowych, skórzastych, serowych czy piwnicznych. Goryczka pochodząca od chmielu wydaje się nie istnieć. Aftertaste bardzo długo, odrobinę ziołowy, rozgrzewający swoją mocą. Bardzo niskie wysycenie oraz spora ziemistość.

Powiem tak: zdarzyło mi się mieć w ustach lepsze piwa. Śmiało jednak uznaję ten trunek za najwyższej klasy Barleywine. Nie ma nic wspólnego z mocno chmielonymi amerykańskimi interpretacjami stylu, a pomimo tego w najmniejszym stopniu nie jest mulące czy też nudne. Po prostu idealny balans pomiędzy słodyczą a wytrawnością. Jako bonus otrzymujemy dodatkowo odrobinę dziki wpływ beczki. Patrząc na śmieszną wręcz cenę zaliczam je do „TOP 5” najlepiej wydanych przeze mnie na piwo pieniędzy.