Jest to Imperial Milk Stout leżakowany w beczkach po bourbonie przez 120 dni, warzony zaś już całkiem długo gdyż od 2001 roku.

Kolor: Zaskakująco jasny – spodziewałem się smoły, otrzymałem zaś klarowną brunatność kojarzącą mi się zdecydowanie bardziej z Oud Bruin.
Piana: Tu zdziwienia raczej nie ma, gdyż jest po prostu niska, nietrwałą oraz niechętnie oblepiająca szkło.
Zapach: Przede wszystkim kakao, gorzka czekolada oraz mleczność w tle. Niestety towarzyszy im odrobina zielonego jabłka. Poprawnie ukryto alkohol – wraz ze wzrostem temperatury nie staje się nazbyt drażniący.
Smak: Mleczna czekolada, wanilina, nieco miodu oraz rozgrzewające procenty. Brzmi niby dobrze, lecz całość jest zdecydowanie zbyt słodka a przede wszystkim jednowymiarowa. Aftertaste po prostu nie oferuje właściwie nic ciekawego poza wyklejaniem ust.
Wysycenie: Miękkie, gładkie i poprawne mówiąc w skrócie.
Opakowanie: Stylistyka etykiety całkiem niebrzydka. Jeśli jakichś informacji na niej Wam zabraknie, śmiało możecie posiłkować się stroną internetową – browar pisze na niej całkiem sporo o piwach.
Podsumowanie: Przyzwoite piwo, lecz właściwie nic ponadto. Brakuje jakiejkolwiek kontry ze strony chmielu lub też palonych słodów. Także okres spędzony w beczce wniósł do tegoż trunku stosunkowo niewiele. Lubię stonowane wersje Barrel Aged, jednak dobrze gdyby podczas degustacji piwo ewoluowało. Tu zabrakło mi właśnie tej wielowymiarowości.