Leżakowana wersja świątecznego Imperial Stoutu. Czystą bazę piłem dokładnie dwa lata temu i zapamiętałem ją na tyle pozytywnie, że wersję BA od razu zachomikowałem w mej piwniczce.

~22°blg 12%ABV Cena: 69zł (375ml)

Po przelaniu oczom ujawnia się czerń idealna niczym okulary chłopaków z Men in Black.
Piana niesamowicie ciężka do utworzenia – trzeba mocno wymuszać aby uzyskać efekt ze zdjęcia. Pomimo mych starań w ciągu kilku minut uległa woltażowi, redukując się do milimetrowej warstewki. Pocieszeniem okazały się ciemnobeżowe, lepkie koronki na szkle.

Intensywnością aromatów z piwem konkurować może tylko Star Cysterna lub niektóre pozycje Omnipollo. Piwo pachnie jak shake z wanilii burbońskiej i płatków mokrego drewna. W żadnym wypadku jednak nie jest jednowymiarowym. Na kolejnym planie czai się bowiem deserowa czekolada, bakalie (tak suszone owoce jak i orzechy) oraz świąteczny piernik nafaszerowany cynamonem. Dzieło wieńczy słodko-kwaśna, kandyzowana wiśnia.

Niemalże równie pozytywnie prezentuje się smak. Pomimo teoretycznie ciężkiej bazy piwo wcale ulepkiem nie jest. Słodycz idealnie kontruje zaskakująca wytrawność, gorzkie kakao oraz delikatny alkohol. Także umiejętnie dobrane przyprawy przeciwstawiają się ulepkowości nadając jedynie lekkiego świątecznego sznytu. W połączeniu z miękkim wysyceniem daje to efekt spotykany w najlepszych RISach. Złożoność oraz moc wszelkich niuansów mogłaby jednak stać na ciut wyższym poziomie.

Piwo po prostu TOPowe, spokojnie w 30 najlepszych Stoutów jakie miałem okazję pić. Mała butelka bez trudu dostarcza rozrywki na przynajmniej godzinną degustacje. Mikro braki w posmaku są w pełni wynagradzane całą resztą. Port Brewing (czyli właściwie Lost Abbey) jeszcze mnie nie zawiodło, a Santa’s Little Helper w wersji Bourbon jest zdecydowanie najlepszym ich piwem jakie wpadło w me ręce.