Imperialny Porter Bałtycki leżakowany w beczce po Whisky, chmielony Magnum oraz Mittelfruch (pewnie chodzi o Hallertauer Mittelfruh).

24,5°blg 10,3%ABV Cena: 17zł (330ml)

Barwa jak najbardziej zgodna ze stylem – ciemnobrunatna, bliska czerni, można więc rzec, że w górnej granicy, bliska wszelakim Stoutom. Przy lekkim wymuszeniu można zbudować całkiem bujną pianę, nie łudźcie się jednak, że spędzicie w jej towarzystwie więcej niż 5 minut.

W aromacie bezapelacyjnie króluje beczka. Bardziej niż Whisky przypomina mi jednak wszelakie Bourbony – brak tu jakichkolwiek nut wędzonych, dymnych czy torfowych. Sporo natomiast słodkiej, gęstej wręcz waniliny i mokrego drewna. Daleko w tle delikatne wiśnie i suszone śliwki. Procenty dobrze wkomponowane w całość

Również smak przywodzi na myśl nie beczkę po Whisky lecz raczej Bourbon lub nawet Koniak (kokos nadzwyczaj mocny). Poza dominującym drewnem znalazło się miejsce dla odrobiny czekolady oraz nieco piekącego alkoholu. Dobrze natomiast zaznaczono wysycenie.

Technicznie samo piwo ma pewne niedociągnięcia. Najbardziej brakuje mi tu po prostu tego co w Baltic Porter najważniejsze a mianowicie tęgiej bazy. Beczka choć nietypowa i ciekawa, to jednak trochę zbyt nachalna. Z woltażem również mogłoby być lepiej. Pomimo tego całość jest zdecydowanie godna polecenia (szczególnie w tej cenie). Na ogromną pochwałę zasługuje także opakowanie – sama „czacha” średnio mnie ujmuje, lecz staranność wykonania i dopracowanie tak kartonika, jak i etykiety (oczywiście poza babolami) robi wielkie wrażenie bijąc na głowie niejednego szkockiego Paradoxa.