Jest to Imperial Stout osiągnięty poprzez odparowanie. Piwo zostało zatarte jako 6% Stout, następnie gotowane aż przez 6 godzin aby z 1500l osiągnąć zaledwie 500.

12,8%ABV Cena: 31zł (330ml)

Chyba nikogo nie zdziwię mówiąc, że barwę określam jako smoliście czarną. Piwo wręcz lepi się do szkła i brudzi je niczym ropa naftowa. Z równie oczywistych względów piana choć drobna, jest bardzo nietrwała. Pomimo tego drobne, orzechowe koronki na ściankach szkła miłe cieszą nasz wzrok.

Aromat nie dość, że intensywny, to jeszcze na dodatek bardzo złożony. Standardowe dla stylu nuty takie jak czekolada, gorzkie kakao oraz czarna, odrobinę kwaśna kawa, zostały tu zestawione z obłędna owocowością – tak świeżą (maliny, jeżyny, borówki), jak i suszoną (śliwki, daktyle). Wszystko obficie skropione wyraźnym, lecz jak najbardziej szlachetnym alkoholem.

Właściwie wszystkie te nuty znajdują swoje odzwierciedlenie także w smaku. Jest jedno małe „ale” – w życiu nie spodziewałbym się tak doskonałego ułożenia i wygładzenia wszelkich niuansów przy jakby nie było bardzo mocnej pozycji. Procenty oczywiście lekko rozgrzewają, ich całkowity brak także nie jest wskazany. Całości dopełnia miękkie wysycenie przypominające znane mi to z piw serwowanych na mieszance azotu.

Czas na małe podsumowanie tego co się spożyło. Z Long Time No See mam jeden tylko mały problem. Czemuż do jasnej cholery nie przeleżakowali tego w beczce? Byłby to godny przeciwnik chociażby dla Mikkellerowego George’a. Mówi się trudno. Nawet w zdawało by się bazowej wersji piwo potrafi urwać to i tamto, a już pewnością zapewnić ponad godzinną degustację na najwyższym poziomie. Solidne odparowanie jak widać może przynieść całkiem niezłe efekty.