Jest to RIS leżakowany w beczkach po single malt whisky z destylarni Bowmore. Do chmielenia użyto tylko jednej odmiany, a mianowicie East Kent Golding. Teraz słówko wytłumaczenia dlaczego wybrałem właśnie tę wersję mając w ręce również wersję Ledaig i Clynelish. Pochodząca z wyspy Islay Bowmore mieści się w największym na niej miasteczku o tejże właśnie nazwie. Jest także najstarszą ze wszystkich szkockich destylarni – została założona już w 1779 roku. Dodatkowym jej atutem jest przeprowadzanie wszystkich etapów produkcji na miejscu – to również wyróżnia ją na tle pozostałych manufaktur tegoż kraju (mowa tu m. in. o własnej słodowni czy pokładach torfu).

Bowmore (zdjęcia pochodzą ze strony www.lenstalk.com)

W moim dość szerokim szkle degustacyjnym barwa okazuje się być smoliście czarną. Średnio obfita piana niesamowicie szybko dziurawi się oraz opada z głośnym sykiem do całkowitego zera, niczym na oranżadzie z lat 90. Chciałem na to nieco pomarudzić, ale w końcu chyba nie o pianę w tym piwie chodzi, prawda?

Urzeka natomiast intensywność aromatu – trzymając szklankę dobry metr ode mnie czuję się owładnięty nim zewsząd. Dominuje mocna wiśnia w postaci wyraźnie utlenionej nalewki (kto wąchał ponad 20-letnie Cherry wie o czym piszę). Nie brak także pochodzącego od beczki drewna w postaci mokrej, kojarzącej się z butwiejącym deszczową porą lasem. Pojawiająca się niemal zawsze w tego typu leżakach wanilina, okazała się tu zepchnięta na dużo dalszy plan, zaś jej miejsce zastępuje niesamowicie subtelna, jednak zdecydowanie kojarząca się z whisky dymność. Po całkowitym ogrzaniu dodatkowo ujawnia się lekki bandaż. Wspominałem coś o procentach? Nie? Najwidoczniej ciężko było się ich doszukać.

O kur**! Wybaczcie ale to było pierwsze me słowo po spróbowaniu. Zapach w żadnej mierze nie zwiastował takiego torfu. Wędzoność nie ma nic wspólnego z bamberską szynkarnią. Jest szorstka, z czasem coraz bardziej apteczna, ale jakże obłędnie szlachetna. Pojawia się także sporo gorzkiego kakao, trochę paloności oraz szczypta drzewnych tanin. Body określiłbym jako średnio pełne – wykleja usta jedynie minimalnie. Niemal zerowe wysycenie dodatkowo podkreśla stricte degustacyjny charakter piwa, zaś rozgrzewający alkohol przyjemnie odparowuje po przełknięciu.

11,3%ABV 85EBU/80IBU Cena: 19zł (330ml)

Uwielbiam takie zaskoczenia. Słyszałem jakieś tam marudzenie krakowskich degustatorów, że „alkoholowe, puste w smaku, samą beczką daje”. Nic z tych rzeczy. Jeszcze mi tak nie popierdzieliło kubków smakowych abym nie umiał stwierdzić, iż Meneer de Uil leżakowany w beczce po rudej z Bowmore to napitek pierwszoligowy. Aż czasami ciężko mi uwierzyć, że tyle dobroci można mieć za dwie dyszki.