Z wyglądu piwo nie robi furory – ot ciemnobrunatna barwa, nikła, nijaka piana oraz bardzo delikatny lacing. Jednym słowem przeciętniak.

W aromacie jednak odnalazłem tytułową medyczność w postaci lekko drażniącego alkoholu (spirytus salicylowy). W tle gorzka, mocno kwaśna kawa oraz nuty ogniskowego popiołu. Wszystko zdecydowanie mocne i agresywne, a pomimo tego o dziwo przyjemne (w odrobinę sadystyczny sposób).

Smak okazał się być zupełnie odmienny. Dominuje czekolada i kakao, zaś całość jest niesamowicie wytrawna i dobrze ułożona (odczuwalny woltaż na poziomie Dry Stoutu). W tle odrobina palonego karmelu, kwaskowość, na finiszu zaś pozostawiający w ustach suchość aftertaste.

Piwo tak nietypowe jak jego opakowanie – 200ml buteleczka po syropie na kaszel to chyba najśmieszniejsze z czego przyszło mi pić alkohol. Ciekawe a przy tym niesamowicie pijalne. Czyżby hiszpańscy pacjenci otrzymywali je w szpitalach? Jeśli tak, to zgłaszam się na salowego.