Kultowe już Imperial India Pale Ale zajmujące obecnie 2 miejsce w swej kategorii na RateBeer, tuż za swoim mocniejszym „bratem”.

8%ABV Cena: niecałe 6$

Idealnie złota barwa o krystalicznej klarowności kojarzy się bardziej ze słabszymi niż podwójne interpretacjami stylu. Piana dość wysoka, śnieżnobiała, dość trwała oraz obłędnie lepka – pozostawia na ściankach całą masę piwnych pajęczynek.

Aromat bez dwóch zdań chmielowy. Poza lekkimi tropikami i oczywistymi cytrusami przeważa jednak ciężkawa żywiczność. Pomimo dość świeżej partii (ok. 3 tygodni od rozlewu) czuć jednak delikatne utlenienie. Słodowość ograniczona do minimum, podobnie zresztą jak właściwie niewyczuwalne procenty.

Już pierwszy łyk przynosi całkiem wyraźną, nie przesadzoną i doskonale krótką goryczkę. Body lekkie i pijalne – stanowi jedynie delikatną kontrę dla chmielowości. Brak tu przytłaczających karmeli, które tak często spotkać można przecież w tym stylu. Wysycenie również idealnie dobrane tak aby wyciągać wszelkie nuty z piwa, lecz nie zapychać nazbyt żołądka. Także i tu nie obyło się bez lekko miodowego utlenienia, jednak tym razem jestem skłonny je wybaczyć, gdyż nie psuje nazbyt odbioru całokształtu.

Piwo przede wszystkim ekstremalnie pijalne. Spożycie niejednego polskiego Pale Ale przysporzyło mi więcej trudności pochłaniając spory kawałek czasu. Pliniusza pije się niemalże duszkiem nie zważając na doznania sensoryczne ani też zawartość alkoholu. Nie wiem czy to najlepsze IPA na świecie, zaryzykuję stwierdzenie, że piłem fajniejsze (choćby trzeci na RB Heady). Muszę jednak przyznać, iż z racji swej pijalności jest to piwo wielkie. Kolejny raz przekonuję się (Was mam nadzieję także), że genialne piwa to nie te atakujące masą różnorakich, nierzadko agresywnych doznań, lecz pozycje idealnie zbalansowane, dzięki czemu znikają ze szkła w oka mgnieniu. Właśnie takim jest Pliny.