Imperialny Porter leżakowany przez 18 miesięcy w beczkach po Whisky (single malt) z wyspy Arran, produkowanego z bere – jednej z najstarszych uprawnych odmian jęczmienia na świecie.

10,5%ABV Cena: 25zł (330ml)

Po przelaniu do szkła piwo przywitało mnie zaskakująco jasną barwą – w najbardziej optymistycznej wersji zbliża się ona do Pepsi. Pozytywne wrażenie robi natomiast niemalże krystaliczna klarowność. Piana, niska, nijaka, pozostawiająca dość skromny lacing.

Aromat od samego początku zwiastuje leżakowanie w beczce. Sporo mokrego drewna, nieco mniej waniliny. Nie brak suszonych owoców, wiśni oraz odrobiny bardzo przyjemnego popiołu, który z czasem niestety zanika. Alkohol jest kompletnie niewyczuwalny – to nieczęste zjawisko przy tym woltażu.

W smaku najbardziej urzeka gładkość oraz ułożenie. Także tutaj ciężko doszukać się jakichkolwiek procentów. Subtelna kwasowość oraz ogniskowy popiół towarzyszą przez całą degustację. Lekkie wysycenie przypomina nam, że nie mamy do czynienia z RISem, całość zaś jest nadzwyczaj pijalna.

Jedno jest pewne – dymnego, torfowego charakteru znanego z Whisky wytwarzanych na Arran tu nie odnalazłem. Nie umniejsza to jednak prześwietnej jakości tegoż piwa. Delikatne nuty pochodzące od kontaktu z drewnem nie dominują całości, czyniąc z Orkney Porter piwo trafiające raczej do bardziej zaawansowanych konsumentów. Jak dla mnie pierwszoligowy trunek.