Jest to blend owocowego Saisona i Doppelbocka leżakowany w beczkach po czerwonym winie.

17°blg 7%ABV Cena: 20zł (330ml)

Przypominający na pierwszy rzut oka kolor ciemnej, brunatnej niemalże miedzi pod światło staje się czerwony, prawie rubinowy. Jasnobeżowa piana w kilka minut redukuje się do cieniutkiej obrączki.

Piwo pachnie wybitnie nietuzinkowo. Z jednej strony nie brak tu typowo koźlakowych nut karmelu, pumpernikla, czy też wręcz orzechów, z drugiej zaś sporo owocowości w postaci jeżyn, malin, borówek czy wiśni. Na tym jednak nie koniec. Dzieło wieńczą takie niuanse jak mocna ziemistość, mokre drewno, piwniczność i subtelna pleśń (serowa).

W smaku jest nie mniej ciekawie. Na myśl przychodzi mi ciasto brownie z kwaśną żurawiną – oczywiście nie jadłem tego w życiu, ale tak to mniej więcej musi smakować. Wytrawność piwa dodatkowo podbijana jest niemałą dawką drzewnych tanin oraz minimalnie octową kwasowość. Nie mogę też się oprzeć wrażeniu sporej grzybowości. Aftertaste pod znakiem niezbyt słodkiej, lecz nadzwyczaj ciężkiej waniliny.

Chyba najbardziej pokręcone z pitych do tej pory przeze mnie White Label, a przy okazji jedno z najdziwniejszych piw ogólnie. Finalny efekt jest ciekawy, lecz w ślepym teście nie byłbym w stanie zaklasyfikować tego do żadnego stylu. Ostatecznie pewnie obstawiłbym jako Flandersa, gdyż temu egzemplarzowi najbliżej do wyraźnie zdziczałych przedstawicieli tegoż stylu. Emelisse wciąż mnie potrafi mocno zaskoczyć…