Nazwa mówi wszystko – Imperial Stout z beczki po Bourbonie.

Wyglądem piwo absolutnie szału nie robi – czerń jakaś taka nieco wyblakła jak na odświętnym garniaku wujka Mietka, zaś piana niknie tak szybko, że było to chyba najszybciej wykonane przeze mnie zdjęcie po nalaniu do szkła.

Robię „niuch niuch” i stwierdzam, że beczki jest w sam raz. Wanilinowe, wytrawne klimaty są na tyle wyraźne, że ciężko obstawić inny trunek niż Bourbon, lecz z drugiej strony pozostawiają nieco miejsca dla takich nutek jak kandyzowana wiśnia, toffi, kokos, muscovado. Alkohol przyjemnie dopełniający całość, na szczęście nie drażniący.

Smak to wielkie zaskoczenie. Wanilii jak na lekarstwo, owocowego suszu i mokrego drewna również. Jest sucho (paloność), wytrawnie i nijako. Wyraźnie daje znać o sobie także podwyższona kwasowość. Aby minimalnie załagodzić ten hejt, dodam, że pozytywnie ujęły mnie takie smaczki jak subtelne taniny, ziemistość czy jasny tytoń w typie słodkiej Virginii.

Plead the 5th piłem dobre 3 czy 4 lata temu i zapamiętałem go jako bardzo przyzwoity, acz charakterny pod względem paloności I alkoholu RIS. Wersja BBA właściwie będzie kontynuacją tychże wspomnień. W miarę poprawne pod względem stylowości piwo, ładnie pachnące, dość średnio smakujące, ogólnie rzecz ujmując na kolana nie powalające. Jeśli macie podstawkę to degu porównawcze może być fajną opcją, w przeciwnym wypadku lepiej ulokujcie swoje craftowe budżety.