Na cóż by nazwa nie wskazywała, to powiem wprost – mamy do czynienia z Brett Ale.

14°blg 5,5%ABV 35IBU

Kolor ciemnego soku pomarańczowego, właściwie wpadającego już w jasną miedź. Zmętnienie niczym w klasycznym bawarskim Weizenie. Równie pozytywnie prezentuje się piana – tak gęsta i trwała jest rzadkością w piwach dzikich.

Aromat bez dwóch zdań wyraźnie belgijski. Z jednej strony potężna wręcz, słodka brzoskwinia, z drugiej zaś nuty skóry, siana oraz suchego drewna. Wraz z ogrzaniem całość coraz bardziej przypomina mi mojego pierwszego Bretta – głównie za sprawą pojawiającej się kiszonej kapusty.

Nachmielenie na ponad 30IBU jest jak najbardziej wyczuwalne – goryczka jednak przypomina zdecydowanie bardziej drożdżową, czy też wręcz serową, niż pochodzącą od zielonego pnącza. Nie brak nut ziemistych i piwnicznych, a także (o zgrozo) cebulowych, o które obwiniam chmielenie kultowym już pod tym względem Summitem.

Podsumowując – jest ciekawie i specyficznie, lecz całość niezbyt się ze sobą komponuje. W efekcie otrzymałem piwo, które może i spełnia ogólne założenia stylu, jednak jest niestety okrutnie niepijalnym (330ml męczyłem blisko godzinę). No cóż, pozostaje mi czekać na kolejne, mam nadzieję, że już komercyjne dzikusy Browanzy.